• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Kasia Koziorowska - moje wirtualne zapiski

Cześć! Nazywam się Katarzyna Anna Koziorowska. Urodziłam się 21 września 1990 roku i mieszkam od zawsze w Olsztynie. Zapraszam serdecznie do lektury moich wierszy i opowiadań.

Strony

  • Strona główna
  • O autorce

20.11.2023 r., poranek

Cześć.

 

Wczorajszy wieczór był po prostu... magiczny. Tak jak za dawnych, pięknych czasów. Poczułam się, jakby było tak, jak kiedyś; jakbym odzyskała dawne chwile, a wszystko wróciło do normy. To cudowne uczucie. Szkoda tylko, że tak bardzo ulotne. Cieszyłam się jednak tymi kilkoma godzinami, kiedy odnosiłam wrażenie, że skończyły się wszystkie problemy. Niestety, wszystko, co najlepsze, zazwyczaj najprędzej dobiega końca. Zyskałam cudowne wspomnienia, których energią cieszyć się będę jeszcze przez parę dni. Wierzę, że wystarczy mi jej na nieco dłuższy czas.

 

Wiem, że jest dopiero szósta czterdzieści sześć, ale jakoś nie mogę zmrużyć oka. Po piątej obudził mnie Radek, wychodzący do pracy. Podrzemałam jeszcze parę minut, do szóstej. Kiedy otworzyłam oczy, zrozumiałam, że już nie uda mi się zasnąć. Zapewne będę dziś z lekka niewyspana, ale nie to jest teraz najistotniejsze. Nic mi się nie stanie, jeśli pokimam o dwie godziny za krótko. Nie zejdę, jeśli prześpię sześć godzin zamiast dziewięciu.

 

Obudził mnie szum w uszach. Wiedziałam, że oznacza to jedno: gwałtowny skok ciśnienia. Czym prędzej je zmierzyłam - okazało się, że zgadłam. Było dość wysokie. Nie wiem, jakie jest w tej chwili, ale myślę, że lekko spadło. Potem, po skleceniu tej notki, zbadam je ponownie.

 

W nocy dręczyły mnie drętwiejące dłonie. Chwilami panikowałam, że nie odzyskam już czucia. Pytałam lekarza, co to wszystko oznacza - stwierdził, że winny jest kręgosłup. No cóż, pewnie daje się we znaki przesiadywanie przed komputerem albo wielogodzinne pochylanie na książką.

 

To jednak nie wszystko, co nie pozwalało mi dziś spać. Prześladowały mnie koszmarne sny. W tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, co mi się dokładnie śniło - wiem, że za każdym razem budziłam się albo przerażona, albo zapłakana. Chciałabym wiedzieć, o czym były koszmary. Hm... A może lepiej nie znać ich treści? Nie wiem. Były jednak okrutne. Nie lubię tego uczucia, gdy budzę się z koszmaru - dygocę na całym ciele i jest mi okrutnie zimno. Możliwe, że przypomnę sobie sny nieco później, w najmniej spodziewanym momencie. Ale chyba lepiej, żeby mi się nie przypominało.

 

Rano nie mogłam znaleźć okularów. Zaczęłam z lekka panikować, bowiem bez nich jestem ślepa jak kret. W końcu jednak udało mi się na nie natknąć. Odetchnęłam z ulgą. Nie umiem żyć bez okularów. Nie mogłabym ani pisać na komputerze, ani czytać książki. Dlatego tak bardzo się ucieszyłam na widok patrzałek.

 

Radek w pracy. Do czternastej. Z początku troszkę nie mogłam się doczekać, aż w końcu zostanę sama, ale chyba zmieniłam zdanie. Pusto i zimno zrobiło się bez Męża. Nie zobaczę go przez wiele godzin. Pokrzepia mnie świadomość, że Radek obiecał, iż w weekend udamy się na Stare Miasto, by wypatrywać świątecznych ozdób. Mamy nadzieję, że pod ratuszem zastaniemy olbrzymiego świerka. Chciałabym, aby wir wydarzeń pozwolił mi - choć przez chwilę - nie myśleć o prozie życia...

 

Kiedy myślę o zbliżających się Świętach, cieplej mi się robi na sercu. Choć nie mogę się uśmiechnąć, moja dusza się raduje. Pragnę być szczęśliwa w Boże Narodzenie. Pomimo wyjątkowo wrednych przeciwności losu. Po prostu będę miała naklejony plaster. Tegoroczne Święta muszą przypominać zeszłoroczne, kiedy to było pięknie. Wiem, że dziwnie będę prezentowała się na potencjalnych zdjęciach, tak bez uśmiechu... Uwierzcie mi, to nie dlatego, że jest mi smutno czy źle. To tylko głupie porażenie nerwu twarzowego. Spoglądajcie w moje oczy - w nich dostrzec można krztynę światła...

 

W czwartek MR głowy. Staram się o tym nie myśleć. I czasem całkiem dobrze mi to się udaje. Usiłuję przekonać siebie samą, że są to badania czysto profilaktyczne, że nie świadczą od razu o tragedii. Chciałabym mieć czwartek już za sobą. W tym dniu będę pokrzepiała się myślą, że w sobotę jedziemy na starówkę. Muszę, muszę dać sobie radę. Najgorsze jednak jest to czekanie. Szczególnie w tej chwili, kiedy zostałam sam na sam z moimi myślami, nie do końca wesołymi. No cóż, to tylko trzy dni. W jakiś sposób przetrwam. W czwartek, przed badaniem, połknę Relanium, aby pomogło mi się opanować. Moja Pani Doktor sugerowała, żebym sięgała po tabletkę w wyjątkowo trudnych dla mnie momentach. Oczywiście, muszę pamiętać, aby nie popaść w uzależnienie. Ale o to nie muszę się martwić.

 

Wczoraj coś we mnie pękło. Rozpłakałam się jak małe dziecko. To był pierwszy raz od miesiąca, kiedy uroniłam łzę. Po prostu poczułam się niezwykle słaba. Radek nie rozumiał do końca, co się stało - ja w sumie też nie mogłam tego wyjaśnić. Po prostu puściła we mnie jakaś wewnętrzna tama. Nie szlochałam przez ostatnie trzydzieści dni - musiał nadejść ten moment, kiedy straciłam nad sobą panowanie. Musiałam wypłakać cały ten ból i żal, które nagromadziły się w moim serduchu przez ostatni miesiąc z hakiem. Kiedy wylałam wiaderko łez, poczułam się... oczyszczona, pocieszona, odprężona. Tak, brakowało mi takiego wewnętrznego odrodzenia. Kiedy otarłam ostatnią tego dnia łzę, czułam w duchu lekkość i spokój. Na to wygląda, że musiałam się zwyczajnie wypłakać. Pomogło mi to. Na jak długo? Nie wiem. Prawdopodobnie jeszcze się okaże...

 

Od samego rana sprawdzam stronę z wynikami badań krwi. Do środy ma się rozstrzygnąć, czy mam tę boreliozę, czy nie. Jestem niezwykle ciekawa. Nie mogę się doczekać, aż się dowiem, na czym stoję. Oczywiście, nastawiam się na to, że żadnej boreliozy nie mam. Wszyscy próbują mi to wmówić. Jestem urodzoną pesymistką, ale staram się wierzyć najbliższym i lekarzom. Cóż... Ufam specjalistom, że kiedyś jeszcze szeroko się uśmiechnę. A przynajmniej staram się w to wierzyć. Nie chcę chodzić przez resztę życia z plastrem na twarzy.

 

Chyba czuję się lepiej. Być może Relanium zaczęło już działać. Oby tak pozostało. Doprawdy, mam dość zdrowotnych problemów. Jak nie urok, to sraczka, że tak kolokwialnie się wyrażę. Jedna afera się kończy, druga zaczyna. Radek i ja zaczynamy się zastanawiać, czy to się kiedykolwiek skończy. Jakby dręczyło nas jakieś zafajdane fatum! Wszyscy pragniemy odpocząć od nawału przeciwności.

 

Mama obiecała, że za dwa tygodnie pomoże nam zorganizować żywą choinkę! Na samą myśl o tym cieszę się jak mała dziewczynka. Czekam na ten moment, kiedy - razem z Radkiem - ubierzemy drzewko. Nie mogę się doczekać, aż poczuję ten upojny zapach lasu. Oczywiście, sfotografujemy świerka z każdej strony.

 

W takich chwilach jak ta powraca do mnie wiara z nadzieją. To, jak postrzegamy świat, mieści się wyłącznie w naszych umysłach. Jeśli sądzimy, że panuje piekło i chaos, to musimy zwrócić uwagę na fakt, że ten koszmar dzieje się wyłącznie pośród naszych myśli. Dlatego też staram się zmienić punkt widzenia. Wierzę, że Święta będą magiczne i szczęśliwe. Tak mimo wszystko! Na złość krnąbrnemu losowi. Usiłuję zmienić moje nastawienie względem rzeczywistości. Cóż mi da ustawiczne umartwianie się? No właśnie... Radek powtarza, że to bezsensowne, żeby przejmować się czymś, co od nas nie zależy. I tym razem Małżonek szanowny ma rację. Cóż, co ma być, to będzie... Moje zmartwienia tego nie zmienią. Choć ciężko zachowywać taką postawę, to usiłuję odrzucić od siebie nieprzychylne myśli i wyobrażenia.

 

Za chwilkę ósma. Powinnam właśnie gramolić się z pościeli. Tymczasem do półtorej godziny jestem pochłonięta kleceniem tej notatki. Zaraz udam się po mocniejszą kawę. Za godzinę spróbuję wszamać śniadanie. Za dwie godziny pewnie obudzi się Mama.

 

Cóż... Pozostaje mi życzyć Wam szczęśliwego poniedziałku. Ależ ten czas pędzi!...

20 listopada 2023   Dodaj komentarz
życie codzienne   refleksje   zapiski   rozważania   choroba  
Blogi