Święta Bożego Narodzenia - tuż, tuż?
Zapewne większość z Was doskonale wie, że za pięć tygodni z niewielkim haczykiem obchodzimy Święta Bożego Narodzenia. Kocham, po prostu kocham całym sercem ten magiczny, wyjątkowy czas, kiedy ludzie są dla siebie milsi i lepsi, choć na kilka dni. Przepadam za tym okresem, gdy świat staje się choć odrobinę przyjaźniejszy. To miłe, gdy Pan Bóg rodzi się także w ludzkich sercach. Szkoda, wielka szkoda, że po Świętach wszystko zazwyczaj wraca do poprzedniego stanu, sprzed Wigilii... Ale pociesza mnie fakt, że ludzie podają sobie rękę na zgodę i trwają w pokoju przez najbliższe trzy dni. Dobrze, że dotychczas zwaśnione rody zasiadają do wspólnego stołu, że skłóceni ludzie są dla siebie uprzejmi i łaskawi... Serce rośnie w takich chwilach.
Moje oczekiwania na świąteczną atmosferę zaczynają się zwykle w połowie listopada, czyli już teraz. Z miłą chęcią oglądam w TV przedświąteczne reklamy. Lubię przyglądać się bożonarodzeniowym ozdobom w sklepach. Oczywiście, wierzę głęboko, że w tym roku miasto zadba w końcu, aby starówka także została świątecznie przystrojona. Chciałabym, abyśmy mogli w tym roku pojechać do centrum Olsztyna i zrobić parę pamiątkowych zdjęć z udekorowaną choinką w tle. Tak, mam ochotę na zdjęcia mimo mojej twarzy. Zresztą, wierzę, że do Wigilii odzyskam władzę nad facjatą.
Ubóstwiam przygotowania do Świąt. Szczególnie wyczekuję momentu, kiedy nabywamy własną choinkę. Ach, jakże przepadam za ubieraniem drzewka! Sprawia mi to rozkosz tak znaczną, że czuję się, jakbym znów była dzieckiem (pomimo trzydziestki na karku!). Oczywiście, w strojeniu świerka pomoże mi mój Mąż. Wspólnymi siłami sprawimy, że będziemy mieli najpiękniejszą choinkę na świecie! Ach, kocham ten rozkoszny zapach, tę woń żywicy i lasu, którą roztacza wokół siebie żywe drzewko...
W tegoroczną Wigilię spotykamy się w tym samym składzie, co rok temu! Definitywnie i nieodwołalnie! Wierzę, że wspólnymi siłami urządzimy cudowną ucztę. Nie mogę doczekać się szczególnie tego momentu, kiedy podzielimy się opłatkiem i wręczymy sobie prezenty. Kocham łamanie się opłatkiem, uwielbiam składać życzenia, mimo że zawsze się wzruszam i łamie mi się głos. Jeśli chodzi o podarunki, to wolę je wręczać niż otrzymywać. Oczywiście, przyjmowanie prezentów jest przyjemnie, a jakże. Lubię jednak przyglądać się radości na twarzach bliskich, gdy wydostają z papieru swoje upominki. Przepadam także za kolędowaniem, choć muszę przyznać, że słoń nadepnął mi na ucho. Ale to nie jest ważne.
W pierwszy dzień Świąt zamierzamy odwiedzić moją Mamę. Nie może ona przecież być sama w tak ważnym czasie! Niestety, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy u Mamy... Wierzę, że do Świąt odzyskam czucie w twarzy i bez problemu będziemy mogli wyjść z domu. A nawet jeśli nie będę mogła rozstać się z plastrem... trudno. Wierzę, że Bóg pozwoli, abym się nie poddała, a w konsekwencji - załamała. Błagam opatrzność o jedno: żebym mogła się uśmiechać... Pomyśleć, że jeszcze względnie niedawno tak chętnie szczerzyłam zęby do zdjęć!...
Dopilnuję, żeby na wigilijnym stole zabrakło karpia. Uch, nie znoszę tej ryby! Jest tłusta i trąci mułem. Mam też skazę na psychice, której nabawiłam się w dzieciństwie. Oczywiście, w moim domu kupowało się karpia żywego. Nigdy jednak nie było problemu, jak go ukatrupić - na ochotnika zgłaszał się mój Ojciec. Serce pękało mi z bólu, gdy zabijał Bogu ducha winną rybę. Tym bardziej, że parę chwil wcześniej pływała w naszej wannie. Karmiłam karpia chlebem, ale chyba mu nie smakował. Jeśli nie zdechł sam, uśmiercał go Ojciec. I dlatego właśnie nie chcę słyszeć o karpiu na naszym stole. Nie ma znaczenia, czy został kupiony martwy czy żywy.
Marzy mi się, aby w Święta napadało śniegu przynajmniej po kolana! Kiedy byłam mała, w pierwszy dzień Świąt szło się na sanki na pobliską górkę albo lepiło bałwana. Urządzaliśmy również bitwy na śnieżki... Teraz Boże Narodzenie kojarzy się bardziej z błotnistą słotą. No ale może Matka Natura zlituje się i zafunduje nam białe Święta. Chciałabym tego szczególnie w tym roku, abym mogła zapomnieć choć na chwilę o prozie życia... Może dałabym radę przekonać Radka do przejażdżki na sankach? Bitwy na śnieżki na pewno mi nie odmówi.
Jeśli chodzi o sylwestra, to zamierzamy spędzić go w domu, jak nasza skromna tradycja nakazuje. Zapewne odpalimy (truskawkowe) Piccolo i zasiądziemy przez telewizorem, by posłuchać jakiejś taniej muzyki. O północy pewnie złożymy sobie i bliskim życzenia (przez telefon), popatrzymy przez okno na pokazy sztucznych ogni i... około pierwszej pójdziemy po prostu spać. Jakoś tak się złożyło, że ani Radek, ani ja nie lubimy hucznych imprez. Sylwester nie stanowi wyjątku. Wolimy spokojniejsze, stonowane życie. Balangi nie są w naszym guście. To nie ma znaczenia, jak się wita nowy rok. Wiem z autopsji, że nie liczy się, co będziemy robić w sylwestra i Nowy Rok - przez kolejne dwanaście miesięcy może się wydarzyć doprawdy wiele!