O Świętach i muzyce
Cześć.
Niestety, wyników badania krwi pod kątem boreliozy wciąż nie ma... Zapewne pojawią się jutro albo dopiero w środę. Cóż, nie mam wyjścia; muszę uzbroić się w cierpliwość. Stwierdzam, że nigdy jej za wiele.
Oczywiście, wychodzę z założenia, że żadnej boreliozy nie mam. To niemożliwe, żeby mnie dopadła - towarzyszyłyby mi zapewne konkretne objawy, na przykład okrutny ból stawów. Nawet moja Teściowa zapewnia mnie, że nie powinnam się niczego obawiać... No cóż, pożyjemy, zobaczymy. Chciałabym móc wykluczyć jedną z potencjalnych przyczyn mojego stanu. Żywię nadzieję, że jest to wyłącznie skutek przewiania podczas spaceru w wyjątkowo słotne popołudnie, kiedy wiał okrutnie lodowaty wiatr... Większość lekarzy i specjalistów zapewnia mnie, że do Bożego Narodzenia powinnam się wykurować. Cóż, staram się trzymać ich wszystkich za słowo. Mama i Radek także podtrzymują mnie na duchu. Skoro tyle osób twierdzi, że tak się stanie, to coś musi być na rzeczy.
Czwartek coraz bliżej... Tego dnia, o godzinie piętnastej dwadzieścia pięć dokładnie, będę miała wykonane MR głowy. I w tym przypadku wszyscy zgodnie twierdzą, że nie mam czego się obawiać, że to tylko badanie profilaktyczne; nie musi oznaczać, że grozi mi coś bardzo złego. Mama i Teściowa opowiedziały mi, na czym dokładnie to badanie polega. Raczej nie ma czego się obawiać. Chciałabym jednak mieć je już za sobą.
Kiedy będę leżała na kozetce, myślami skupię się na sobocie - obchodzę wtedy imieniny. Radek obiecał zabrać mnie z tej okazji na Stare Miasto, aby pooglądać świąteczne ozdoby. Odliczam dni do weekendu. Nie mogę się doczekać, aż wyrwę się z tych czterech ścian, aż w końcu wyjdę do ludzi i zacznę żyć także zewnętrznie, nie tylko w środku... Może uda mi się zaciągnąć Męża na kawę? Jeśli chodzi o plasterek, to nie wstydzę się go. Wręcz przeciwnie - stanowi wyjaśnienie, dlaczego nie jestem w stanie się szeroko i serdecznie uśmiechnąć... Chciałabym napić się kawy, ale kto wie, czy przy okazji się nią nie obleję... Marzy mi się jednak odwiedzić którąś z olsztyńskich kawiarni. Wieki mnie w nich nie było... Jeszcze za czasów, kiedy byłam zdrowa. Najwyżej zamówię sobie ciasto, bo z jedzeniem nie mam większych problemów.
Parę dni temu spadł pierwszy śnieg. Gdy tylko ujrzałam przez okno wirujące nieśpiesznie płatki i pokryte cienką, białą warstewką chodniki i trawniki, aż zachciało mi się klaskać w dłonie i podskakiwać jak mała dziewczynka. Kocham śnieg! Szczególnie ten pierwszy. W serduchu rodzi się nadzieja, że Święta mają szansę być nareszcie białe! Jeśli spadnie dostatecznie gruba warstwa białego puchu (a taką mam nadzieję), spróbuję zaciągnąć Radka na sanki albo zaproponuję mu wojnę na śnieżki. ;) Bałwana również ulepiłabym z miłą chęcią (mimo że bałwanów tutaj nie brakuje...).
W Wigilię Mama wpada do nas, w Święta - my do Mamy! I wierzę, że będę bardzo, bardzo szczęśliwa w te magiczne dni. Nawet jeśli nie pozbędę się plasterka, to jestem przekonana, że będzie to cudowny czas... Za dwa tygodnie Mama pomoże nam skombinować świerka. Trzeba będzie też pomyśleć o prezentach! Chyba trzeba będzie przewertować Allegro i poszukać jakichś ciekawych podarunków dla najbliższych.
Ze skrajnie innej beczki... Dziś na szczycie mojej playlisty figurują: Michał Jelonek, Pearl Jam, Metallica. Mniam, mniam, to prawdziwa przyjemność i rozkosz dla moich spragnionych bębenków usznych! Kocham ten głośniczek, który dostałam w prezencie (bez okazji) od mojego Męża. Głośnik jest raczej niepozorny, ale moc ma olbrzymią. Korzystam z niego, kiedy jestem w domu sama. Kiedy wraca Radek, przenoszę się na słuchawki. Lubię bowiem słuchać muzyki samotnie. Jakoś niespecjalnie lubię się chwalić, co w danej chwili pochłaniam.
Zauważyłam, że solidna, mocniejsza nuta ma na mnie bardzo dobry wpływ. Poprawia marny, paskudny nastrój i sprawia, że zmienia się mój punkt widzenia na niektóre sprawy. Kocham, po prostu kocham całym serduchem ten gromki i zadziorny wokal, to niepokorne wycie elektrycznych gitar, to buńczuczne, groźne dudnienie perkusji...
Tak, rockowa i metalowa muzyka pomagają mojej duszy przejść oczyszczające katharsis. Wiem, wiem, że do niedawna chłonęłam słuchem muzykę z gatunku emo. Teraz, po tej tragedii, dotarło do mnie, jak marna jest ta nuta, jak beznadziejny jest jej przekaz (o ile taki w ogóle istnieje). Porzuciłam więc to zdzieranie gardeł i hałasy; powróciłam do kochanego starego rocka i heavy metalu. Tak, moja dusza tańczy, gdy słyszy te brzmienia. Choć na moment udaje mi się wyrzucić z umysłu paskudne, depresyjne myśli i zasłuchać się w zadziornych nutach. Wydaje mi się, że dotychczas nie doceniałam klasycznego rocka; wstydzę się, że jeszcze całkiem niedawno mój gust muzyczny był w marnym stanie.
Okej, okej, każdy ma prawo słuchać tego, czego chce!!! Nie zamierzam przekonywać i zmuszać ludzi do słuchania określonego gatunku, szczególnie tego, który mi odpowiada. Do mnie jednak muzyka emo przestała kompletnie trafiać. Stała się hałaśliwym krzykiem i bezsensownym, nieuzasadnionym narzekaniem na życie. Słuchając starego rocka, człowiek wie, że nie traci czasu. Muzyka emo przestała poruszać moim sercem i duszą. Wstyd się przyznać, że jeszcze całkiem niedawno należałam do tej subkultury... Nic dziwnego, że sobie ze mnie szydzono. Nikt nie powinien obnosić się ze swoimi emocjonalnymi problemami, tak często zbyt przesadzonymi.
Muzyka rockowa stanowi dla mnie również natchnienie. Szczególnie przyjemnie tworzy mi się, gdy w tyle rozbrzmiewa "Nothing Else Matters" Metalliki. Oj, kocham ten zacny kawałek! Oczywiście, nie jest to moja jedyna ulubiona piosenka. Jest ich całe mrowie. Istnieją takie dyskografie, które nie mają ani jednego słabszego utworu. Do nich należą między innymi Pearl Jam, Metallica, Dżem... Trudno mi wskazać, którego kawałka nie znoszę.
Oczywiście, muszę szukać miejsca dla moich pozostałych zainteresowań, czyli dla pisania i czytania. Nie sposób trzymać się kurczowo jednego hobby, trzeba sobie urozmaicać życie. Najlepiej czyta mi się późniejszymi popołudniami. Tuż przed pójściem spać muszę wysłuchać chociaż kilka zacnych piosenek. Kiedy towarzyszy mi niesforna wena, piszę nową notkę na bloga. Urozmaicone hobby sprawia, że nie nudzę się i nie dopada mnie słomiany zapał.
Naukowcy stwierdzili, iż cięższej muzyki słuchają ludzie wrażliwsi, delikatniejsi i zamknięci w sobie. Za brzmieniem pop przepadają ekstrawertycy, optymiści i ludzie prostolinijni. To by się zgadzało. Kiedy przypominam sobie osoby, które słuchają hard rocka bądź heavy metalu, stwierdzam, że są to ludzie bardzo czuli i z lekka przewrażliwieni. Nie da się ukryć, że ja także do nich należę. Muzyka pop jest rozumiana tylko przez tych, którzy traktują życie niezbyt poważnie, którzy prowadzą bujne życie towarzyskie, którzy łopatologicznie wykładają, co czują i o czym myślą. Odbiorcy brzmienia rockowego są raczej introwertykami, którzy nie umieją do końca nazwać swoich przesadzonych uczuć, którzy czują podwójnie. Cóż za ironia losu, prawda?
Wielu niedoinformowanych ludzi sądzi, że jest wręcz odwrotnie, że w rocku zasłuchują się sami duchowi twardziele. A jest całkiem przeciwnie. Wystarczy spojrzeć na teksty piosenek, na ich treść. Słowa utworów popowych nie zagłębiają się zbytnio w duszę słuchacza. Służą jedynie polepszeniu humoru. Dopiero takie grupy jak Pink Floyd czy Scorpions wznoszą coś w serducho. Dlatego z czystym sumieniem wywaliłam muzykę lekką i przyjemną. Obiecuję, że to się nigdy więcej nie powtórzy.
Jeśli chodzi o twórczość Michała Jelonka... Metal zmieszany z muzyką klasyczną to rozkosz dla mojego słuchu. Mniam, mniam! W dodatku przekonałam się, że Michaos Jelonek to nie tylko wirtuoz skrzypiec, ale i równy, sympatyczny, skromny gość! Oto dowód na to, że można być popularnym i rozpoznawalnym, ale pozostać przy tym człowiekiem, i to bardzo wartościowym. Ta skromność i dystans względem siebie najbardziej podobają mi się u Jelonka. :)
To chyba na razie tyle. Idę porozmawiać z Mężem, wrócił do domu godzinę temu. Pozdrowienia dla Wszystkich!